Data ostatniej modyfikacji 2024-02-20 przez srubkazywiec
poeta
Oskar Sylwester Piecha
urodzony 7 maja w roku 1989.
młody poeta wyklęty. W swojej twórczości łączy dadaizm i surrealizm do stworzenia unikatowej, schizoidalnej ale i intymnej poetyki. Inspirują go sny, automatyzm, halucynacje, absurd życia codziennego, ból istnienia oraz ślepe dążenie ku zagładzie. Poprzez słowo kreuję swoisty mikroklimat, który wzmaga projekcję obrazów przytłaczających czytelnika deliryczną wizją pełną groteski, absurdu i chaosu.
“w dół spiralą szaleństwa”
spiralnie
spadają incydenty
drążą jak
komendy
wydają jak puszczyki
komety do gardła
ognia wdech
Wielki Grzech
nadtłuczone kufelki
plastikowy dźwięk
wydaje odkurzacz
który wodą zmiękł
spada w dół
bez dna
ktoś może Monikę
zna?
ktoś widzi to co
ja?
kosmitę z torami w ustach
w smutnym miasteczku strach
w domach listy przebojów
anglii setki podbojów
czy
ktoś
to
widzi?!
“najsłodszy”
w zaistniałych okolicznościach
zrobię rzecz jedna
wyjątkową
mianuję Ciebie
pierniczku
najsłodszym
słodkościem
na świecie
“***”
-“Podaj rękę”
-“Co Ci podać?”
-“Hhmmm….nic…”
“***”
-“Myszka tam jest”
-“Żywa?”
-„Chyba nie…”
-“…”
-“Tam nic nie ma!!”
“nasienie egzystencji”
czara mojej egzystencji jest pełna
kipi paletą bieli nieskażonych
jest pełna a ja ją napełniam
sobą coraz głębiej
mała cząstka mnie wędruje
daleko
eteryczne jęki moralności fałszywej
toną w radosnych westchnieniach wolności
platynowy dukat mojego istnienia
ciepły Owoc życia
sprowadzam na ziemie witalny życia płyn
jak fortepian Chopina sięga bruku
mgłą alabastrową nakrytej posadzki
usłanej wołowiną
“dzieci chaosu”
myszy zniszczenia
zielone jak pleśń lotniarza
pokrywająca oczy trupa – piwowara
żółte jak trawa na cmentarzu
która co dzień pije zdechły jad
myszy zniszczenia wymachują czymś utajonym
biała róża na ofiarnym stosie pedofilii
zbroczona krwią niewinnych myszy
rozczłonkowanych i wypatroszonych
niewinnych myszek małej miary
które samotnie trafiają
na łono mysiego Abrahama
“mistyka”
stoisz nad morzem…
KRZYŻ
męczeństwu Chrystusa mistyczny nadaje wymiar
niczym wirującym wymionom nad polami rzepaku
“cietrzew odnowy istnienia”
stoi na wietrze
dumnie i bez ruchomo
jak cietrzew
a ten wiatr wieje wieki
…
przynieś warzywa
…
wyzwól się
…
“podium”
s
tonąłem
sam na podium
s
padając e
z Venus orzechy
drążą dziury w polach żyta
dotknąłem nieba…
“zgon”
otwarte okno
wita chłód
niebieska firana
ciężka jak stal
powiewa…
szare płyty
w centrum kropla bieli
na białej pościeli
stygnące ciało
na białej pościeli
czerwono
pachnie
krew
“trylogia pijacka w częściach trzech (pięciu)”
Część I: Poczęcie
Księżyca okręgi
W blasku twojej ręki
Jak na ścianie
O mój panie
W moczu pianie
Sponiewieranie
W kaftanie
Część II: Aplikacja Płynu
Wino dobrze robi
Oblicze Ci ozdobi
Ciebie zadowala
Serce Ci rozpala
Bo Cię zadowala
Wielka pyta drwala
Część III: Opowieści
Prąci pięć ma mój zięć
Na nerkach kilka cięć
W rękawie Żurawie
Mały domek w murawie
Jąder swąd
Dobiega stąd
Wącha jądra
Kobieta mądra
Część IV: Postój
Stoję z Tomkiem
Pod ptaków domkiem
Wielkie drzewo
Ewo mewo
W barze na Włosieni
Stado jeleni
Są też i sarny
Bo utarg jest marny
Część V: Postanowienie powrotu
Kaplica dziewica
Księżyc na nas świeci
Bo my jego dzieci
Chmurki nas nie zasłaniają
Bo też nas kochają
Co krok szok
Widzę skok
Samolotu
Spod płotu
Część VI: Powrót i Dom
Poranne zorze
Wypływają na morze
Statki w kratki
Na łonie matki
Płyn octowy
Wypływa z podkowy
Kilka razy
Nocne zmazy
Gdy się spuszczałem
Łkałem kałem
Płakałem i srałem
“sen alchemika”
bo im się udało zmienić świat
ze zwykłego kruszca złota krople wyciśli
jak cytrynę po sok szczęścia
dajcie mi coś jeszcze!!
chce metalu lżejszego od powietrza
od platyny cięższego
metalu przezroczystego jak woda
a twardszego niż tytan
podnosisz swe stare już ciało garbem zdobione
ruchy kwadratowe na twarzy rowami zmarszczek
poprzecinanej grymas bólu widnieję emblemat codzienny tobie
broda sięga ziemi kurz zamiata z podłogi drewnianej
patrzysz mi na twarz…
nasze oczy na spotkanie wyszły sobie
moje zielono niebieskie kule obleczone blaskiem szaleństwa
gonią twoje małe szare puste oczęta marne co słońca nie widziały
od czasów młodości straconej…
łapie Cię za wzrok i wiercę w tobie dając do zrozumienia że czekam
na odpowiedz…
to nie możliwe rzeczerz dodając że nie da się stworzyć czegoś z niczego
twierdzisz że nie da się stworzyć czegoś z niczego?
i na co twe studia?
młodość w bibliotece?
wzrok stracony ciało wątłe…
(trup w zasadzie tyle że z sercem)
stron przewertowałeś Bóg jeden wie ile
życie przy świecy za księgą
w rękach tylko alembiki
moździerze
retorty
dnie z nocami za stołem koło piecyka
spędzone…
jeden przyjaciel kolba kulista płaskodenna bez słów rozumie
twą mądrość…
w takim razie wezwij swą „Wiedze” zdobytą i zrób co każe
przecież jesteś mądry starcze prawda?
jestem powiadasz…
i nie potrafisz?
starcze…Bo cię oddam handlarzowi starzyzny…
ja po prostu chce niemożliwego
czy to aż tak wiele?
“sny odwróconego okręgu”
staczam się powoli plastelinową ulicą
Ożeskurwabogurać!!!
ludzie z owadzimi głowami są wśród nas!!
(Tu nie ma ludzi )
wpełzają do czekoladowego parowozu
tam czekają na nich w odludnych przedziałach
w ludziach przedziały
(Tu nie ma ludzi )
samoobsługowe karczmy z food fastem
a niech Pan poda jednego bo tani
(Tu nie ma ludzi )
bułek z ogonek szczurek z kalkulatorowa polewu słodki
który pod klawiszem całkowania dokonuję transformacji
jasnogórskie pielgrzymki zmieniają się w zakłady azotowe
a rodziny wielodzietne w małe pudełeczka
(Tu nie ma ludzi )
“bezdomni
i
pijani
aniołowie”
wśród nalewek szukają swojej Beatrycze
Samotni
Bezdomni
Pijani
oni mają dom
dom nie Dom
w sensie
House
Not
Home
“kwintesencja życia w śmierci”
Och!!!
jakie to wspaniałe
umrzeć i żyć jednocześnie
obustronna korzyść
brawurowo to rozegrałem
„krokusy (wzmagające ognistą cisze o poranku w telewizji)”
i stopie ducha i jego usta rozszerzę
wydobędę słowo wstępne do V edycji
wyprawy na sybir
i biel lamentem zastąpię
tak jak Deuter i Pani Machina
w dyskusji na temat wygrywania M
ktoś chce zabrać głoś w sprawie?
łgarz ze mnie…wierutne kłamstwa…
moje kłamstwa duszy trzaśnięte przez sztachetę
kiedy on w rozpaczy z drogą do drogi przez
wydarzenia na trójce
mówi:
“koniec pomalowanej drogi kończy się
oznaczony ciemnym ryżem od lewej strony
daleko do moich piosenek od konieczności pójścia
wdziera
rozpoczynają budowę białej autostrady prawdy
na linii Warszawa – Watykan
biel
wychodzę o czwartej nad ranem
ogniste poranki widuję parami
przecież to ma znaczenie!!
przecież one są zarumienione jak chłopcy na sterydach!
i tam na górze…no nie mogę powiedzieć…tam jest cicho
trasa na północ…pomalowana ciszą…krokusową”
Krokusy stworzył
Wariat
” trylogia pijacka w częściach trzech (pięciu) akt II”
Cześć I: Widmo Rzepaczych Pól Przekwitłych
W rzepaku
Jak w baraku
Widma smutne
Rzepak utnę
Jedna przeszkoda
Pan i panna młoda
Z samochoda wystaje
I dupy panu daje
Cześć II: Traktor i menadżer
Benzyny morze
W moim traktorze
Gdy pole nim orze
Bóg mi pomaga
I wiatrem smaga
Jak z gaźnika
Wspiera ciągnika
Część III: Łowcy
Drewniana komora
Na przeciw obora
Przy łajnie
Jest fajnie
Wdziera przebojem
Czyni Cowboyem
Ekipa z Jeepa
Wygnała z ambony
Te kondony
Część IV: Moc Sangrii
Sangria przewraca mnie
Ja ciągle podnoszę się
Gromada stada
Tak nie wypada
Do rowu wpaść
Chwile kraść
Piękne nad stawem
Uczynić zabawę
Część V: Miejsca ruchome
Zmiana planu
Kopniak z glanu
W stada lwa
Co są dwa
Żubr pęka
Sangrii męka
Gordonowi
Prącie mrowi
Część VI: Wspomnienia
Przy trawie
Na ławie
W oparach jabola
Z przedszkola
Wspomnienia
Od niechcenia
Salto w rów
Bydląt chów
Bieg po dachu
Zero strachu
“grindcore”
słowa
stłumione
pozbawione
słów słowa
wszyscy się spieszą
wykolejone dźwięki
to nie są piosenki
a jednak cieszą
“***”
– Jaki to jest gatunek?
– Nie wiem ale to jest taki fajny pop
“nieoficjalny poradnik do zabijania siebie”
Wielki przyjaciel Świnoujścia – Teodor …
… pozostał w domu albo go nie …
Ktokolwiek widział, proszony o pomoc
… uniwersalny traktat …
… w obecności mojej żony …
Witam w nieoficjalnym poradniku do
… zabijania siebie …
… zajęłoby dużo czasu …
… się zrobić, może być dowodem na …
… na stojącego wciąż obok Johna …
… nas barwnymi opowieściami o …
…”Czopki uważam za jeden z najlepszych” …
… trudem, co kilkanaście minut …
… pytań, czekając aż wykryją że słaby …
(…Kiedy pierwszy raz, mniej więcej rok …)
Następnie sam chciał się powiesić się w czarnym …
… bo fachowcy uznali …
(… Uczniowie tajnego nauczania w czasie …)
… do pieców, a pan, mechaniku …
Kilka kępek owocników w … Panie Prezydencie …
… nieżyjącej Mamie piosenka …
… Tata na mównicy w sutannie …
Chciałabym z tobą wysłuchać
Same MUTANTY-CYBORGI nie kobiety
… płytkie i dlatego ciepłe …
Fotografia zrobiona w pobliżu
W Wypożyczalni Nr 139
Szu, szu, szu!
Wielki przyjaciel Świnoujścia – Teodor …
… pozostał w domu albo go nie …
Ktokolwiek widział, proszony o pomoc
… prawdopodobnie nie głosował …
… akurat wybierał się na polowanie …
… znaczenia wybranych barw w …
Życiorys artystyczny?
… dobrze siebie osądzić, …
Na złotej kwadrydze zaprzężonej w …
Woda sodowa – z radzieckiego i Wspomnienia z Bieszczad Łupków …
… mają symbolizować pozytywną …
… i dowiedzieć się czegoś o …
… następne nakręcenie …
… płócienne koszule …
Zaćmienie słońca…
Jeden strzał…
Kochani!
Life is over
“emocje dla mas”
Uuu ale mi dobrze…
“mechaniczny ogień”
nadrabiał zaległości wlewając mechaniczny ogień do rurki
miał powodzenie
obcinarkę do cygar i zapalniczkę gabinetową
lubił gościć byłe gwiazdy koszykówki
ludzi misji
pracowników kostnic czy nieustraszonych twardzieli
wychodził przed dom…On i cygaro
żadnych innych zbędnych bytów
zawsze nosił ze sobą klucze do magazynku…
małe na czerwonym breloku
przez magazyn wychodził drabiną
rzucał się na dach okryty papą i leżał
całe noce…
galaktyka nieregularna M82…podziwiał ją
on i cygaro
żadnych innych zbędnych bytów…
“nie można nas kochać”
Idę sobie z tym chlebem
Muszę go zanieść do domu
Pierdolę do żab
Nie można nas kochać…
Ja się zabije…ja się kurwa powieszę
Mamo moja kochana…ja cię lubię…
Jakbyś mnie teraz widziała…
Byś powiedziała “Januszku…”
To jest mój rower?
Ja powiedziałem mamie
Mamo
Ja powiedziałem tacie
Tato
Ja będę bił
Znasz Krystiana?
To lepiej żebyś nie znał…
To nie jest mój rower…kurwa…
Nikt mnie nie kocha…
..ty będziesz żył…ale ktoś nie będzie
Nikt mnie nie kocha
Jak jo był w ORMO
To takie rzeczy nie działy się
Zabijcie mnie!!
Coś cię chuje zrobiły?!
Nikt mnie nie kocha
Jak jo był w ORMO
To takie rzeczy nie działy się!!
Jak to czytasz to proszę się wylegitymować
I zapraszam do 49…
“abstrażgloznak”
jest tak bardzo Niebiesko…
mgła rozbija się o czas
milion myśli dmie w żagielki
i ta naga góra…
te sny przyjemne
jedyne…
krystaliczna woda na ogromnej sali
operacyjnej…
Niebieskiej
wiatr kołysze znaki drogowe
…a ludzie łapią chmury w sieci…
ciągną je za sobą…
ja stoję
tak to jest być mną…później ci się znaki kołyszą
wiatr przynajmniej nie wieje mi w twarz tylko w plecy
ale te znaki…
już nie wiem dokąd mam iść…
“vivat pustostan”
Sekundy
bez słów
Minuty
bez prawdy
Godziny
bez zrozumienia
Dni
bez celu
Tygodnie
bez ciepła
Miesiące
bez światła
Lata
bez niczego
Życie
z niczym
“biuro poszukiwań surrealistycznych”
modlitwy Księcia setek kapłanów nie mogą ocalić mojej duszy
duch na misternie zdobionym balkonie
znika
bo w poniedziałek nieczynne
tylko
Beton
Beton
Blok
Beton
1
poranny tort i ręce Modlące się przed nim… i kubek kawy pusty na różanym stole
podoba mi się to bardzo i nic poza tym
zadać pytanie stołkowi co tu robią wolontariusze?
i po co te słonie?
na ryżowym papierze
list od siebie do siebie samego zapisze na nim
naprawdę wygodne
wysuszyć pióra wysoce nasycone domową abstrakcją
sukienką skrywającą piekła innych ludzi
zamkniętych w słoiku
tak…małe to biuro ale wysoko w górach…na parapet wyjdę
“wodogrzmoty brzmią mickiewiczem”
wodogrzmoty rozbrzmiały
w czerwonej chmurce nasłuChuj
leczetti one w sposób łatwy
są zacnymi perkusistą i dobrymi wujkiem
mają wiele rąk
ciężkie stópki wodogrzmoti
one bardzo lubią pisać swojego Pana Tadeusza
“samonarodziny”
pola snu…czuć w tym miejscu swój oddech
spalać się nim
samobjąć się w ramionach
wiedzieć ale nie powiedzieć
nie wiedzieć co chce się powiedzieć
nie potrafić powiedzieć co się może powiedzieć
mówić
stać się dźwiękiem obrazem prędkością kobietom i czasem
stać się narkotykiem i sam w sobie nałogiem
przeklinając ja przeklinać Boga
nie stracić siebie
“trup mojej komedii”
jesteśmy bardzo elastyczni
wbrew prognozą przedstawicieli
układu
wytryskowego
niosąc przez własny spokój
salamandry w wiadrach
demonstruje talent do
komedii
trzeba się jednak przygotować
że minęło już dziesięć lat od
śmierci
ostatniej z nich
potem zaziębienie stałe
łańcucha pokarmowego
i uśmiech kobiety nie
mojej
z punktu widzenia
osoby
zainteresowanej
dzieje się bardzo wiele
dla was został
tylko śmierdzący
trup
“słupy w jezdni”
słup numer 1:
nocy morkości
niedowierzanie mnie prowadziło
i nadpsute nadnercza
słup numer 2:
dębowa aleja obok przedszkola
na wprost za słupem w jezdni i przystankiem
halucynacjo-ociekaniem urzeka
słup numer 3:
przymglenia rozczulone nad śmiercią
kropel i żołędzi
zaostrzona szumność rury bezdomnej
słup numer 4:
przycupnięta rozżalona szyba
mężczyzna zabił kobietę
o zgaszeniu zapomniał
słup numer 5:
pomarańczowy idzie sobie pójść
nie będzie tutaj był
rozlany do szóstej nad ranem przez przymus
słup numer 6:
Twoje małe Betlejem
zrób je sam sobie
firmowo najlepiej w garażu
słup numer 7:
zza okna nadpowietrzna kula
unosi się gęstniejąc w firanie
podśpiewuje transowo gwałcąc ostatnią z cisz
słup numer 8:
czarne gwiazdy i ostanie zamilkły niedymne papierosy
wieczna zmarzlina wzbogaca duszę
nawet jabłonie zawieszają się astralnie
słup numer 9:
rozdany krzyk kota sugeruje że kasztanom
wszystkojedno
to przecież pierwsze wiatry
słup numer 10:
imperium kałurzyste z martwymi żabami
obszklonymi wnętrznościami zachwycają
do domu nie wrócą i nie wiadomo czy witają?
słup numer 11:
on mówi żebym nie pogłaśniał
wie że mam racje a mówił kiedyś inaczej
teraz nie chce wyjść na idiotę (vide infra)
przystanek “stwierdzenie-zamknięte-najbardziej”:
bo to ja jestem idiotą
tak było jest i będzie
tak ma być
choć nigdy nie było
i pewno nie będzie
“kwiat polskiego rycerstwa”
(na chwałę Krzysztofa Ziomka)
powiem Ci szczerze. kurwa komu mam to powiedzieć jak nie tobie
jestem nieszczęśliwym człowiekiem
kobieta którą kochałem, mówię to twojej mamie, leci w karola. leci w karola…
robi wszystko żeby mnie skopać. dosłownie i w przenośni. jest złym człowiekiem
jest złym partnerem. nie jest partnerem w ogóle
a to że ja pije wódkę…ha, a nie pije wódki. nie lubię. natomiast to ,że ona mnie oszukuje
to…to nie tak.
„***”
-„ ściągnij mi tego włosa z języka bo mam ręce brudne od grzyba”
-„ ale ja też mam”
– „”nie szkodzi”
„***”
-„…ale strzelają do nas??”
-„tak. strzelają…”
„***”
-„czy ja się dodzwoniłem do Fali?”
-„ale ja nie pijana”
“poza czuciem”
wchłaniam głębie
Bagna
pod osiemdziesiątą falą
wyłuszcza żeglugę
wyprzedza poza czucie, ze studni oczy
odgradzające ostatnią stałość kropli na lhysthach
Pustynia
poza czuciem
blisko końca naturalnej formy
zabarwiony wścieklizną
“lotna”
unosi sięunośi
unosi sięmgła
“czasami bylibyśmy piękni”
w tym związku tak jest
ja jej o miłości a ona o galaretkach
a przecież mógłbym się rozebrać do naga
odżywiać swój głód impresją
opuścić piekło
życie jest wtedy po drodze
metamagiczne atuty dżumy
kreślą uprzedmiotowienie
myśli że
gdyby serce miało usta i genitalia
czasami bylibyśmy piękni
jak rzeźby we francuskich pozach
“skrzywdzeni przez dietyloamid kwasu lizergowego”
skaczą z balkonów i dźgają się nożami
ich piosenka nigdy się nie kończy
zabawna w czarnym strapieniu
nie ugina uszu do próśb i skarg
on nie słyszy
policjant tylko schodzi z konia
“trafić w szklankę i nie zabić kochanki…
niestety….przegrał pan”
“hymn pawia”
fiolet by zaskoczyć nieśmiertelność
granat by nagłośnić nasze słowa
błękit by okryć nasze dłonie
zieleń by przetrzeć huragany
brąz by udostępnić zaufanie
czerń by pogłębić naszą pustkę
pomarańcz by pokazać naszą moc
“medalion i złota tynktura”
*
znaleziono mamuta
zaraz za pragnieniem
przestraszonych oczek
chciał tworzyć nowe urządzenia
wołał “o chwała swaroże”
somnabulicznie ogrzany
poprzez przechodzenia
jak bateria
jaszczura krawędzie usunąć
pokropione socznym cytrynem
byczym kamieniem
bo bakteria…
*
chciał zapytać o cokolwiek…(ON – kot z trzema nogami
jak wyperswadowany azymut [pufą wyperswadowany!])
bo jednak można
chronicznie przychodzi emocjonalny paroksyzm
te wpływowe municypalne oczarowania
wszystkie hebrajskie opinie
wprawiają w ruch wirowy
*
osamotniony indianin z purchawką
dorzucił do pralki flegmę kosmity
nie będzie rozważ nad jeziora istoty
myśli szkoda unosić
odziać sztylpy korzyść większa
komedia o horrorze odwagę przesuwa
głowica wyprowadzona rękawicą
złota jak diadem heleny
*
czym to dla ciebie jest?
serniki
(wyśmienite)
filmy
(o malarzach)
słowo
(duszpasterskie)
czas
(niezrównany)
„zmiermiał”
się kłaniam się
Ja
przedwcześnie zmarł
a którego pogrzebion nie
“twojizm”
ferromagnetyczna twoja forma
konsensem twój głos
arkusze twoim schronem
Czysta twoje imię
uściski twojej duszy nie pozwalają ukraść twoich oczu
“szron, pożądanie i czyste oczy”
palą cię w śniegu
przenikasz mierzeje wiadukty
abisalne wspinaczki
niech te sny implodują
jak stare cisze
starsze uszlachetnia…
poczuj wygłodzony mróz
spopieli twoją skórę
poprzez plamę moich oczu
dostać ciebie więcej
mity odginają gzymsy wpełzując do ziarenka gradu
szprycować na moim powrocie
różowe duchy zabłąkane
w próżni wodyelyktr fotony ulegają eterowi
denuncjują
szron w moim szpiku pasożytem
„lejtmotyw z alienacji heliofizyka”
policzyłem każdy wrak
nawet nie przestudiowanych
zmarnowanych tajemnic
znów ugryzły mnie promienne załamania
zezowate karnawałowe dwururki
gwiazdy rosną nie strzyżone
astralna rzeka spływa
kołysanką zza okna
z akompaniamentem
heliozofistycznych
nudów
drży moja głowa
słoneczna korona paruje
moje astrolabium
kręci się
wiruje
pomóż mi
„***”
-„masz długopis?”
-„mam..”
-„musimy poważnie porozmawiać…”
“nowa neuroza”
górskie fale z rykiem wdzierają w me płuca
gdy pytam o to wszystko,
wy się śmiejecie
roztrzaskują się na białym szkle
na moich ustach,
wy się śmiejecie
goreje uścisk w drewnianej klatce
coraz cieplej,
w dół z nurtem wiatru
śmiech odchodzi
oczy przebite szybującym szydłem
znikającej górskiej sali
teraz jesteśmy tutaj – kawałki nas w moich rękach
mój kolor
intencje
dźwięk przez was prowadzony
kładę w orbity
smakując fioletowych płomieni
zmrużyłem ponętność
pięknej nowej neurozy
“lokalne sanktuaria.etnograficzne zadumy”
dyktuję nam czerwony księżyc
ubóstwiany
on defiblyruje nasze spojrzenia
palcami wskazujemy północ
jak książęta szukamy
metalurgicznych odpadów
pragniemy makrosejsmicznej przemarzniętej paradontozy
przytkanych kosmicznymi palami błękitnych karłów
iskrzących się popielatowoszarym muśnięciem koronki konturów kobiecej twarzy
na szczytach naszych ust…
tak zimno…
“drzewa w jezdni”
drzewo numer 1:
bezszelesty
hedonistycznych żelaznych
chlustów
drzewo numer 2:
odurzony rozpuszczalnikiem amant
przekracza melioracyjne prasowanie
wyidealizowanych ropnych miraży
drzewo numer 3:
zarumieniony kot taktownie
szokuje migotliwego lemura
przewracając ciszę jajorodnych myśli
drzewo numer 4:
słowa twarde jak kości
co dzień słychać ich tupot
zmurszałe czaszki unoszą się nad domem
drzewo numer 5:
wyciągowe flary pogalopowały
zapluskały
astrolog milionowi przypieczętował
drzewo numer 6:
lawirujące zbutwiałe dysharmonie
na wielojęzycznych równinach
kołowrotki, morele, cytaty
drzewo numer 7:
nonszalancko obszyte uniwersalne objawienie
równoległe alkowy pełne obłych korsarzy
namacalny dobytek
drzewo numer 8:
niemrawe bażanty dorodne
obawiają się zupy wróżonej przez świetliki
wirtuozersko pokrojone jarzyny widzą
drzewo numer 9:
piersiowo-brzuszne sklepowe wzniesienia
pełne jeleni
ambulans zasłużył na tytuł szlachecki
drzewo numer 10:
moje cele obsypane workami
kurewsko wyuzdane spojrzenia
warownych figurek przymocowanych do płotu
drzewo numer 11:
sosnowe foremki rozpromieniły cerę turnieju
Ja – architekt smutku
podświadomie proroczo wszechświat zlepiam
koniec drogi
nie mogę myśli złapać
(nie ten czas nie ta chwila nie ta substancja)
tak mi z tym źle
MAM!
teraz znów nie mogę światła złapać…
wścieknę się!!
“moczem podlane”
poprawiam litery. jestem niezadowolony.
skreślam. nie wiem co napisać.
nie znam sposobu na zrozumienie siebie.
jestem złym człowiekiem ale akceptuje swój mocz.
bratam się z nim…
“dziury w jezdni”
dziura numer 1:
bestialskie dojenie czereśni
podczas adaptowania liniowego nekrologu
szczoteczkowego iluzjonisty
dziura numer 2:
odheroizowane bożonarodzeniowe jagnię
karpie na smyczy
fascynujące współrzędnymi terapii
dziura numer 3:
krwawe pejzaże vivagrevivisa
wykryta miododajność
pod sztandarem skupiającym pedofilów
dziura numer 4:
uiszczany erotyzm szczypiornisty
futro w ustach
o skośnookim rodowodzie
dziura numer 5:
martwe jaguary pożarte przez
cesarskie wróbelki
triumfatorzy grającej mineralizacji
dziura numer 6:
trwała komora XXI wieku
religijna opuchlizna
koroduje amortyzacje lutetu
dziura numer 7:
respirator na tylnym siedzeniu
wiedzie nas po rymach analfabetów
nieprzetłumaczalna dezorganizowanjia
dziura numer 8:
dzbanecznikowaty zaum
fantazjowanie na temat raciczek
ślamazarnej podzięki kominiarskiej
dziura numer 9:
jednoskrzydłe anioły nasłuchują
obietnic czułości składanych przez
kruki
dziura numer 10:
narzędzia pomiarowe diabła
perfekcyjnie wytyczają datę
skandaliku trzynastego
dziura numer 11:
chimery prosto z rzeźni
spełniarka życzeń z murzyńskiej głowy
na post średniowiecznych łowiskach
ogromny dół
nikt nie czuje tego co ja
nikt nigdy nie będzie
czuł tego co ja
bo ja ginę
pod ciężarem własnej świadomości
“fata morgana”
nadwrażliwe jelito.na zwolnionych obrotach…
pierwsze dni z mocą
blask luksusu i grzeczna odmowa…
i gruszki w szlafrokach
ludzie pukali się w głowę
“ni to ptak,ni to delfin”
to bardziej pułeczka z autkiem
dla małych artystów
“półbaśń ze znakiem zapytania”
zły gospodarz, zła gospodyni, złe naczynia
złe ściany pomimo licznych przemalowań
złe wertepy na murze tryskające złymi pajęczynami
złe zegary i fortepian zły w kłamliwym hafcie
nędza obalona złą paranormalną galerią w centrum jadalni
przytkana lustrami wewnętrznych sfer
każdy podchodzi
każdy dotyka
każdy ogląda
każdy nie pyta…
roztopione mrowienie pociągło za struny
ktoś szuka kogoś…
dworzan poniosły widmowe żagle
wiśniowe włosy i czarne suknie smukłych postaci
drgające usta całego dworu wsłuchane w ołowiane melodie wilgotnej głuchoty
ciała stawały się coraz bardziej pyszne i cudowne w środku
ktoś znalazł kogoś…
świeczniki, krzemionka pod olchowym stołem
niebieskie róże strącone na posadzkę
ogień ten trwał kilkanaście godzin
można było romansować i bluźnić
i to z cudownym wyczuciem stylu
każdy zimowy wyczyn
w niewoli szaleństwa był jak najbardziej na miejscu
pokazałem sobie drzwi
był tylko dumny ale cichy krok
i pewien obraz…
samotnie przez chaos wraz z rzędem małych upiorów
wróciłem
szklane bąble w dłoniach
pożerające sen kapelusze
zużyty rubin
imponująca nieufność
wieczorne peruki
aż wreszcie niebieska róża
podniesiona z ziemi…
i gradobicie pytań
“desiderii marginis”
cisza absolutna
widzę się na skrzyżowaniu
zrezygnowałem
krok w lewo
krok w prawo
to i tak jedna i ta sama droga
przez równobrzmiące nasze szepty
cisza absolutna
szepczemy nadal
instrumentum
zbyt blisko by dotknąć
niewidomość połyka nasze ciała
zbyt daleko by dotknąć
kształtu własnego cienia
w żołądku wszechświata myśli nie istnieją
i woda jest tak czysta
i lustro nie dla ziemi
najpiękniejsza nieśmiertelna cisza
ostatni szept
w jaskini z pajęczyn
gdzie znajdę odurzające widziadła?
kiedy dotknę wieczornej mary?
gdzie zasłona zniknie z pragnień?
kiedy dźwięk ciałem się stanie?
gdzie na wolności klęknę grobie
odtrutym szkieletem lisza pokryty?
czekam!
proszę powiedz mi teraz!
nim tęcza na gwieździstym niebie zdąży zgasnąć
ucichła cisza
pora wracać do rzeczywistości
udać się na bus linii oświęcim – kęty
i czekać…
na kolejny kieliszek chleba
i
“piękne” wyznania w takt pompy do ścieków
“kubistyczny bełchatów”
trój kąty
krój srąty
srój tąty
trzeci kubek pozostaje pusty
“pluton”
zimno
szaro
dyskomfort
i rysunki
na
niebie
marzne już
“samobójstwo”
bo puste są te ramiona
bo brakuje tych słów
i oskalpowana jest nadzieja
„jazz, dwa , trzy, cztery, pięć, koniec”
przywiodły mnie tutaj srebrne konie. powietrze pachnie spalonymi nozdrzami polnych żuków.
w ten dzień europa uzurpowała sobie prawo do posiadania księżyca w dzień. widzę krzysztofa.
nago pole orze. nie zaufał kompozytorom więc ponosi karę. nie napije się wina z saksofonu.
amfetamina
dystans
hełm
dekoracja
uklęknął przed telewizorem. krótkie orędzie do narodu:” I co szczekacie psy? ! myślicie że was uwolnię?”. mistyczne karawany w ciele jego wanny przewidywały jego przyszłość. zgodnie stwierdzały że „nie”. wenus za daleko. pobladła jego twarz. rękami malował jej odbicie.
terraforming przestał go interesować. te najmłodsze z cudów bo nie odkryte. zdewastował.
fontanny
butki
majtusie
vulvodynia
kwartet
nocnik
fakty przesadziły. po niektórych salwach śmiechu pozostali ranni. zabawy z worem newtona skończyły się tragedią. ukradli mi twarz. spojrzałem w kałużę. już nie ma różnicy czy ty to ja czy ty to ty. i dobrze. zjawię się nieproszony. w tobie.
dzięciołki
golusieńki
rozwlekły
ośli
straszliwy
leśny
trans
mama ma AIDS. w radiu powiedzieli że piłat został ukrzyżowany na cmentarzysku kanałów. czas wybrać stronę. „dokąd idziesz?!” . „furor arma ministrat” . wykrzyczał. wybrał stronę.
kamień
choroba
myśli
niebo
miłość
powiedział: „on jest zachowawczy bo ty jesteś pierdolnięty”. staliśmy wtedy na przystanku. podobno powstało biskupstwo na saturnie. plaga. orkiestra dęta fabryki śrub przygrywała. „nie mogą się tak tłumnie gromadzić! wychodzić po dwie osoby co trzy minuty. a ty tytan tytan weź coś na obcasie”
puścić
uruchomić
ojej…świat się kończy…teraz to ja będę jedynym profesjonalnym królikiem na tym balu. ciebie i tak będą z myszą mylić…
„sto lat”
olaf olaf
niech nam
nam
nam
nam
nam
nam
!
„św kasztan”
kasztan jasny
kasztan co się
święty
pogodne życie
kasztana
kaaasztaaa nie
myśl
kasztan
słyszy myśli
swe dzą one
myśl dalej kasztanie…skończysz jak ja…
„jesteśmy zmuszeni do latania”
krzyś ucichł
jego kanciapa uleciała gdzieś w universum
odpromiennik nie merytorycznych uwag
w optyczno – magnetycznych pułapkach na kształt poroża
jakim on przemówił głosem?
…nie wiem…
“Cierpią przez to względnie
książki niezbyt ciekawe…
a ten rowerzysta miał nogę
opatrzoną wizerunkiem foki…”
„biseksualna przyplebania podmiejska”
aparat mogące alpowe kunsztu surowizny pozklejać
dziesięciopiętrowe bruzdy kpiąc poobłamywał
niejednocześnie
unika się tematu pozagrobowej miłości
kucharz i sprzątaczka
nie współpracują…podpisują
dekret klauna
budująco ponury
niekulturalny ale najprzytomniejszy
istotnie zażywając feudalnej nieśmiałości
widzimy
zbroczył sierpami
zamykają
urywkowe kreacja
różnoskrzydłe – atomowe
wuźuirające
nieczułe
to już trzecia wieś
i jedyna biseksualna przyplebania podmiejska
tam księża mieszkają z zakonnicami
Bo!
nie ma drugiej…
takiej świni w gentelmanie
w tym kraju sławetnym, gdzie papież był polak poprzedni i król wspaniały mieszko I,
krzciciel polski, wielu innych równie wspaniałych królów i adam mickiewicz. poeta.
„paziowata eksplozywna koala”
adaptator śmiechu silnika
tapicerką i boazerią rejestrujący
lupkowe inicjały i wydrukowane nożyce
analizował
pierogi mechate (motylowe)
naskakał się i rozszumiał szampon brązami
rozwartokątnie (obnażał się)
po swojemu
bezpartyjnie niewidzialnie
jak dyktator (samemu)
od siebie dla siebie
uciekał
Oskar Sylwester Piecha