Data ostatniej modyfikacji 2024-02-20 przez srubkazywiec
Pamiętam dobrze jak trafiłem do Klubu Śrubka. Miałem wtedy kilkanaście lat i byłem mocno zaangażowany w tak zwaną scenę amigowską. Była to społeczność ludzi związanych z komputerem Commodore Amiga. Poza programowym lekceważeniem dla komputerów Atari i PC społeczność ta zjeżdżała się co jakiś czas na tzw. Copy Party, gdzie oprócz wymiany programów (wtedy prawa autorskie opogramowania w Polsce były pustym słowem) były konkursy umiejętności związanych z tym komputerem. Ocenialiśmy najlepsze utwory muzyczne zrobione na Amidze, grafiki no i przede wszystkim tak zwane dema, czyli programy łączące w sobie muzykę, grafikę, animacje i demonstracje talentu programistów. Wiem, że teraz to brzmi dla wszystkich dziwnie. Wtedy też trudno było o tym mówić zrozumiale.
Do Śrubki trafiłem właśnie przez takie Copy Party, które bardzo chciałem zorganizować. Potrzebna była sala na ponad 100 osób, zabezpieczenie etc. Chodziłem po Żywcu od miejsca do miejsca. Po miejscach szacownych, ze statutów i celów działalności przyjaznych młodym. Wśród zakurzonych gablotek z pożółkłymi resztkami działalności kulturalnej z jakichś odległych złotych lat udzielano mi grzecznych odmów, często znudzonym głosem, zza biurek, zza papierów, z ochotą bym zszedł interlokutorom z tych ich tęgich głów, nabrzmiałych ważnymi sprawami.
Czytaj więcej
Kiedy już miałem sobie dać spokój ktoś mi powiedział: “Idź do Śrubki, do Zwierzyny. To jest jedyny facet, który robi coś ciekawego w tym zapyziałym mieście”. I poszedłem. Ów Zwierzyna wysłuchał mnie i zgodził się na to by zorganizować Copy Party w Klubie Śrubka. Kiedy zacząłęm się dowiadywać ile kosztowałoby wynajęcie pomieszczeń klubu na potrzeby naszej imprezy popatrzył na mnie i zapytał czy chcemy na tej imprezie zarobić? Odpowiedziałem, że nie, że robimy to ze względu na hobby. Na to on opowiedział, że jeśli my nie chcemy na tej imprezie zarobić to on też nie chce od nas pieniędzy i udostępni nam klub nieodpłatnie. Tak po prostu.
Ten moment jest w moim życiu ważny, nie tylko dlatego, że byłem wtedy szczęśliwy, nie tylko dlatego, że ktoś mi w tak bezpretensjonalny sposób okazał otwartość i zaufanie, ale też dlatego, że wtedy rozpoczął się w moim życiu fantastyczny okres związany właśnie ze Śrubką. Młodych, którzy mogli realizować w Śrubce swoje pasje było więcej. Poznałem wielu twórczych, pozytywnie nastawionych ludzi, którzy dzięki otwartości klubu i jego kierownictwa także realizowali i rozwijali tam swoje pasje. Oni też znaleźli się w Śrubce bo to było jedyne miejsce gdzie było to możliwe.
Klub przyciągał nas wtedy jak magnes. Inspirowaliśmy się wzajemnie, pomysły same cisnęły się do głowy. Robiliśmy radio, gazetę, dyskusyjny klub filmowy, potem założyliśmy stowarzyszenie kulturalne “prowincja”, dzięki któtremu udało się pozyskać finansowanie na kolejne inicjatywy, np. warsztaty dziennikarskie, które przyciągały do klubu kolejne roczniki młodych ludzi. To dzięki Śrubce rozwinąłem swoje zainteresowania kulturą, dzięki Włodkowi Zwierzynie mogłem zobaczyć jak wielką frajdą jest aktywność kulturalna czy robienie czegoś dla społeczności lokalnej. Nigdzie w Żywcu i okolicach nie było takiej atmosfery i takiej otwartości jak tam.
W wyniku przemian gospodarczych klub nie mógł funkcjonować dłużej jako część Fabryki Śrub i musiał przejść pod zarząd miasta i jego instytucji kultury. Dzisiaj widzę wyraźnie, że był to początek końca tego miejsca, początek losu, który dzieli wiele placówek kulturalnych, podporządkowanych nie tyle miastu, co doraźnym interesom politycznym aktualnych ekip rządzących, często traktujących kulturę instrumentalnie, w sposób nawiązujący do najbardziej ohydnych wzorców poprzedniego reżimu. Zjawisko to nie omija nawet dużych aglomeracji (wystarczy przypomnieć awanturę polityczną wokół dyrektora Muzeum Śląskiego, który za wystawę o Górnym Śląsku, za mocną dla ciasnych, a gorących głów decydentów zapłacił stanowiskiem), ale w małych miasteczkach często przybiera to jeszcze bardziej groteskowo-tragiczną formę.
Mimo tego klub istniał nadal jeszcze wiele lat. Walczył. Działał. Pokonywał kolejne trudności, nadal skupiał wokół siebie aktywnych ludzi, często swoich wychowanków. Działała galeria pod śrubką. SFOR, stowarzyszenie “prowincja”, kółko modelarzy, klub gier planszowych. Koniec jednak nadszedł kilka dni temu. Zwolniono z klubu ludzi, którzy oddali tej placówce wielki kawał swojego życia. Zrobiono to chyłkiem, zakulisowo, pod pretekstem. Tak jakby się komuś spieszyło. Osobom, które poświęciły życie dla tej placówki mocodawcy nie pozwolili odejść godnie, wychować następców, przekazać klub nowemu pokoleniu w sposób naturalny. Ludzie, którzy związali z klubem ponad 50 lat swojego życia muszą z klubu wynieść się w ciągu kilku dni od otrzymania informacji, że są zwolnieni. Jakby nie przeszli dwutygodniowego okresu próbnego w jakimś call-center.
Kiedy kilka miesięcy temu burmistrz Żywca, Antoni Szlagor rozsławił nasze miasto na całą Polskę brylując na poświęconym otwarciu McDonalda myślałem, jak wiele osób, że to jest tylko śmieszne. Potem przypomniałem sobie, że jest też smutne, bo po złej stronie mostu, którego przebudowa przeciąga się w nieskończoność, po cichu rozgrywa się dramat żywieckich przedsiębiorców, również gastronomicznych, którzy bankrutują bo most odciął ich od klientów, a miasto niespecjalnie poczuło się w obowiązku by jakoś im pomóc, za to postanowiło uświetnić swoimi przedstawicielami otwarcie baru znanej korporacji. Kiedy miastu zaczęły spadać dochody z tego powodu, natychmiast obcięto pieniądze na kulturę i wprowadzono opłaty za zajęcia w miejskich placówkach kulturalnych, które dla dzieci z ubogich rodzin były jedyną możliwością rozwijania swoich umiejętności. Jako stowarzyszenie “prowincja” protestowaliśmy wtedy przeciwko takiemu wykluczaniu najuboższych dzieci. Ale miasto nie zrozumiało o co nam właściwie chodzi. Kiedy teraz patrzę na to, jak zwolniono Włodzimierza Zwierzynę i Marię Gałuszkę tym bardziej widzę, że ten McDonald to nie była żadna gafa, żaden wypadek przy pracy. To było na poważnie. Teraz dopiero widzę jak bardzo.
Michał Prochownik